Zostaw beton i asfalt,
zamiast miasta muzę nastaw.
Natrzyj nią uszy, jest jak balsam dla duszy,
Inhaluj woń duszy w książkach co chcą cię uczyć.
Oczy, przetrzyj czymś miękkim, pięknym obrazem przeszłym,
gdy byliśmy dziećmi, zanim przyszedł wiek klęski.
Wyjdź myślami za osiedle, wolna myśl niech szybciej biegnie,
i ucieknie przed zamknięciem między klatką, a jej wejściem.
Schody brudu, stopnie kurzu, idee tu zrodzone,
pośród bólu, modlitw, umów dały wątłym tą chorobę.
Domy o podkrążonych oknach i chorej cerze,
mruczą cicho swą melodię, choć nie słychać jej w eterze,
a drzwi ich zacięte uparcie, jakby obrażone,
gdyby chciały mówić mogłyby powiedzieć swą historię:
pomarszczone oblicza, których tynk już nie odmładza,
popękane ściany życia, bruzdy na starych obrazach,
zapadnięte skronie dachów, gdzie strych chowa dla dzieciaków,
trochę skarbów trochę strachu kryją płacz w skrzydłach ptaków.
Fundamenty z artretyzmem pewno przez zimną piwnicę,
głaszczą trawnik, depczą chwasty, gdy wiatr zamiata ulice.
Leżą korony dumnie z tych butelek co zbite,
no bo dziś walczy z jutrem o to co nie zdobyte.
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Zdejmij klapki z umysłu open your mind
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Zdejmij z umysłu open your mind
Noc jak wdowa po dniu,
w żałobie snuje się szukając snu.
Myśli chodzą zgubione ścieżką śladów swoich stóp.
Nudny krajobraz ulic i obcych domów mdli,
zabierz mnie stąd, bo schnę, mam skrzepy zamiast krwi.
Stoję na brzegu cudzych inspiracji na mą miarę,
na jednej nodze wygłodzony myślą szukam ziaren.
A talent? Wszak talent to nie lemniskata,
skomle jak zbity pies udając atak.
Gdzie wyobraźnia moja, ta z młodych lat bujna?
Gdzie ta wrażliwość tkliwa niczym szósty zmysł czujna
Czemu gramoli się jak muchy, czepia sprzętu,
przyjmuje wszystko bez słów, bez sentymentów?
Patrzę przez okno trupio na brzeg mojej łysiny ,
po parapecie wolno przechadzają się godziny,
i żart i cichy bez radości i smutku,
a myśli się snują jak chorzy w szpitalnym ogródku.
Czy to koniec? Podsłuchuję i czekam,
aż podejdzie pod drzwi ksiądz nie ma śmierci lekarz
Bez wyjścia stan Flat Line na ekranie,
to migotanie komór, komórek szarych ustanie.
Podłączcie defibrylator, bo zczęznę marny
ten impuls niech wzbudzi rytm kiedyś normalny.
Powrócą do żywych te pogubione w rzeczywistości,
Chęć do życia, natchnienie i radość z codzienności,
jest znowu granica i więzienia umysłu,
odblokuj się by wyjść poza smutny cudzysłów.
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Zdejmij klapki z umysłu open your mind
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas
Zdejmij klapki z umysłu open your mind
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się,
O, odblokuj się. Zostaw beton i asfalt, zamiast miasta muzę nastaw. Natrzyj nią uszy, jest jak balsam dla duszy, Inhaluj woń duszy w książkach co chcą cię uczyć. Oczy, przetrzyj czymś miękkim, pięknym obrazem przeszłym, gdy byliśmy dziećmi, zanim przyszedł wiek klęski. Wyjdź myślami za osiedle, wolna myśl niech szybciej biegnie, i ucieknie przed zamknięciem między klatką, a jej wejściem. Schody brudu, stopnie kurzu, idee tu zrodzone, pośród bólu, modlitw, umów dały wątłym tą chorobę. Domy o podkrążonych oknach i chorej cerze, mruczą cicho swą melodię, choć nie słychać jej w eterze, a drzwi ich zacięte uparcie, jakby obrażone, gdyby chciały mówić mogłyby powiedzieć swą historię: pomarszczone oblicza, których tynk już nie odmładza, popękane ściany życia, bruzdy na starych obrazach, zapadnięte skronie dachów, gdzie strych chowa dla dzieciaków, trochę skarbów trochę strachu kryją płacz w skrzydłach ptaków. Fundamenty z artretyzmem pewno przez zimną piwnicę, głaszczą trawnik, depczą chwasty, gdy wiatr zamiata ulice. Leżą korony dumnie z tych butelek co zbite, no bo dziś walczy z jutrem o to co nie zdobyte. Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Zdejmij klapki z umysłu open your mind Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Zdejmij z umysłu open your mind Noc jak wdowa po dniu, w żałobie snuje się szukając snu. Myśli chodzą zgubione ścieżką śladów swoich stóp. Nudny krajobraz ulic i obcych domów mdli, zabierz mnie stąd, bo schnę, mam skrzepy zamiast krwi. Stoję na brzegu cudzych inspiracji na mą miarę, na jednej nodze wygłodzony myślą szukam ziaren. A talent? Wszak talent to nie lemniskata, skomle jak zbity pies udając atak. Gdzie wyobraźnia moja, ta z młodych lat bujna? Gdzie ta wrażliwość tkliwa niczym szósty zmysł czujna Czemu gramoli się jak muchy, czepia sprzętu, przyjmuje wszystko bez słów, bez sentymentów? Patrzę przez okno trupio na brzeg mojej łysiny , po parapecie wolno przechadzają się godziny, i żart i cichy bez radości i smutku, a myśli się snują jak chorzy w szpitalnym ogródku. Czy to koniec? Podsłuchuję i czekam, aż podejdzie pod drzwi ksiądz nie ma śmierci lekarz Bez wyjścia stan Flat Line na ekranie, to migotanie komór, komórek szarych ustanie. Podłączcie defibrylator, bo zczęznę marny ten impuls niech wzbudzi rytm kiedyś normalny. Powrócą do żywych te pogubione w rzeczywistości, Chęć do życia, natchnienie i radość z codzienności, jest znowu granica i więzienia umysłu, odblokuj się by wyjść poza smutny cudzysłów. Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Zdejmij klapki z umysłu open your mind Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Trzeba zdusić to co w nas zniewala nas Zdejmij klapki z umysłu open your mind O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się, O, odblokuj się.